wtorek, 15 września 2015

Sok malinowy

To już na prawdę ostatni dzwonek na zrobienie soku malinowego. Kto jeszcze nie zdążył, a chciałby mieć malinową ambrozję niech się lepiej pospieszy!

Sok malinowy robię jak najbardziej tradycyjnie, bez sokownika i z jak najkrótszą obróbką termiczną aby zachować cenne witaminy. Może i jest nieco więcej roboty ale wydaje mi się, że gra jest warta świeczki, tym bardziej jeśli sok ma służyć dzieciom.



Sok malinowy

1 kg malin
1 szklanka cukru
1 szczypta miłości

Maliny oczyścić bez mycia (spokojnie, nikt jeszcze nie umarł od nieumytych malin, a nie wypłukujemy z nich soku). Następnie umieścić w słoju warstwami naprzemiennie z cukrem. Dobrze im nieco pomóc i rozgnieść trochę tłuczkiem. Słój umieścić w ciepłym miejscu, najlepiej na słońcu na ok. 2 dni. Nie powinien w tym czasie zacząć fermentować ale nawet gdyby, to nic nie szkodzi. Dobrze aby w trakcie tych dwóch dni kilka razy przemieszać malinki. Po tym czasie wyłożyć sito lnianą ściereczką lub tetrą podwójnie złożoną i umieścić sito nad rondlem. Malinki wraz sokiem wylać na sito i poczekać chwilę aż samoistnie spłynie sok. Kiedy to się stanie, pozostałe owoce bardzo silnie wycisnąć ręcznie skręcając ze ściereczki tobołek. To na prawdę nic strasznego. Gdyby ktoś chciał mieć sok super ekstra klarowny może jeszcze dodatkowo przelać sok przez filtr do kawy. Ja jednak nie widzę takiej potrzeby. Taki przefiltrowany sok należy już tylko zagotować i odszumować, a następnie rozlać do wyparzonych słoiczków i odwrócić do góry dnem.

Z podanej ilości malin powstanie ledwo trzy niepełne słoiczki soku, ale nikt nie broni Wam zrobić z podwójnej czy potrójnej ilości. Ja jednak robię maksymalnie z 2 kg malin, ponieważ większą ilość ciężko się wyciska.


Suszone pomidory i sok pomidorowy jako produkt uboczny

Przecier pomidorowy o którym pisałam tu, to absolutna podstawa jeśli chodzi o pomidory. Teraz jednak czas na coś niezwykle aromatycznego czyli suszone pomidory.






Pomidorki w trakcie suszenia. Po prawej stronie zasysają się słoiczki z sokiem.


Suszone pomidory

1 kg pomidorów lima
sól
cukier
suszone zioła: bazylia, oregano, tymianek (u mnie zamiast tymianku świeże listki macierzanki piaskowej)
olej rzepakowy

Pomidory umyć i dobrze osuszyć. Następnie pomidory pokroić na połówki lub ćwiartki i wydrążyć łyżeczką gniazda nasienne (przydadzą się do zrobienia soku), oraz odciąć szypułki. Pomidory można suszyć w piekarniku na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w temperaturze 50 - 70°C, najlepiej z termoobiegiem przy uchylonych drzwiczkach, ja jednak jak widać suszyłam w suszarce. Przed wyłożeniem pomidorów na blachę lub na sita suszarki należy je lekko posolić i odrobinkę posłodzić. Pomidory suszy się aż skórka będzie pomarszczona, środek sprężysty, a wewnętrzna strona całkiem sucha. Następnie pomidory należy obtoczyć w mieszance przygotowanych ziół i poukładać ciasno w słoiczkach. Zalać olejem do pełna, tak aby pomidory były całkowicie zanurzone. Słoiczki zakręcić i odstawić. Nie pasteryzować.



Jak już wspomniałam, gniazda nasienne można wykorzystać do wspaniałego soku pomidorowego. W internecie można znaleźć wiele przepisów na sok pomidorowy ale te przepisy podają właściwie sposób na uzyskanie rzadkiego przecieru, a nam chyba nie o to chodzi, prawda? Zatem do dzieła.

Sok pomidorowy

wydrążone gniazda nasienne z pomidorów
sól do smaku

Wydrążone gniazda nasienne z pomidorów przetrzeć przez sito, a następnie przełożyć do rondelka i zagotować. Posolić do smaku. Gorący sok przełożyć do słoiczków i odstawić do góry dnem.

Do soku można dodać pieprz, zioła i czosnek ale ja osobiście wolę przyprawiać sok tuż przed wypiciem. Tego soku nie stosuję do gotowania zupy, bo przecież wcześniej już zrobiłam przeciery.

Smacznego!

Przecier pomidorowy

Przetwory robię od dawna. Robiłam je nawet wtedy, kiedy jeszcze nie nastała na nie moda i niektórzy się dziwili, że chce mi się takie rzeczy w ogóle robić. Przyglądali mi się dziwnie, bo jeszcze takie fanaberie uchodziły osobom w "pewnym" wieku ale mnie? Takiej młodej? Młoda, to ja już dawno nie jestem ale mam nadzieję, że moje starsze dzieci (ze względu na nie same) za szybko nie uczynią mnie babcią. Nie mniej jednak na kwestie żywieniowe mam lekko staroświeckie spojrzenie i uważam, że należy wiedzieć co się je. Społeczeństwo też powoli otwiera oczy i co raz więcej kobiet decyduje się na zamykanie lata w słoikach. Na szczęście!

Przecier pomidorowy, któż go nie zna? Taki banał sobie wymyśliłam. A jednak przygotowuję go co roku i co roku cieszę się wspaniałym smakiem i aromatem świeżej letniej zupy, choć za oknem wiatr, deszcz, śnieg, ziąb i szaruga.

Przecier robię partiami po 5 kg, bo akurat tyle mieści mój wspaniały rondel.




Przecier pomidorowy

5 kg pomidorów
1/2 - 1 kostki masła (prawdziwego)
1 łyżka soli

Pomidory pokroić na ćwiartki (lub jak tam kto lubi - można nawet zmielić w maszynce) usuwając szypułki i wrzucić do rondla na rozpuszczone masło. Przesmażyć. Po krótkim czasie pomidory puszczą dużo soku. Odparować do pożądanej konsystencji, pod koniec regularnie mieszając. Przetrzeć przez sito. Przetarty przecier ponownie zagotować i gorący przelać do wyparzonych słoików. Słoiki zamknąć i odwrócić do góry dnem. Nie trzeba pasteryzować.

Masło, nie bójcie się go. Całe pokolenia wyrastały na maśle i nic im się nie działo. Przeciwnie, dożywali pięknego wieku i nie mieli sklerozy. Przecier przygotowany na maśle jest inny, bardziej aksamitny w smaku. Cudny. Mało tego, zupa przygotowana na takim przecierze nie musi być już gotowana na wywarze mięsnym. Wystarczy podkręcić smak jeszcze małą łyżeczką masła i śmietaną. Zaręczam, że zupa pachnie latem i jest lekka.

Najlepsze pomidory na przecier to odmiana lima, bo ma stosunkowo mało soku, a sporo miąższu. Można oczywiście usunąć gniazda nasienne, a wtedy krócej będzie trzeba odparować wodę z przecieru ale jak dla mnie to ten sok i pesteczki nadają przecierowi odpowiedni smak i kwasowość. Nie dosładzam przecieru (po co?) ani nie dodaję ziół, bo u mnie w domu każda potrawa ma mieć swój niepowtarzalny smak. Przypraw używam dopiero podczas gotowania. Jedynym wyjątkiem jest sól, która tu pełni rolę konserwantu. Gdzieś przeczytałam, że skórki z pomidorów które zostają na sicie po przetarciu można zblendować i dodać do przecieru. Można. Tylko czy warto? Zmiany smaku nie zauważyłam, wartość odżywcza też raczej nie wzrasta. Jak kto chce. Ktoś może jeszcze zapytać po co odparowuję wodę? Po prostu - to ma być przecier, a nie sok.

Cytrynki w likierze

Wrzesień zaskoczył mnie humorami. Nagle zrobiło się zimno i wietrznie. Moja Mała Myszka wróciła z przedszkola mocno podziębiona i trzeba było zaaplikować jej jakiś syropek. Co tu dużo mówić, ja też nagle zrobiłam się niezwykle "pociągająca", a to podsunęło mi pomysł na zrobienie cytrynek do herbaty. Od razu wyjaśniam - ja herbatę piję wyłącznie jak jestem chora. Skoro już wiecie, że jestem taka wybredna, to można się domyśleć że i zwykła herbata z cytryną niekoniecznie mnie zadowoli. Rumu w domu nie posiadałam, a zatem cytrynek w rumie nijak zrobić nie mogłam. Miałam za to likier śliwkowy.


Likier dostałam w prezencie jako wielki cymes ale mojego serca nie podbił. Postanowiłam więc, że zużyję go do moich cytrynek.



Cytrynki w likierze śliwkowym

4 średniej wielkości cytryny
1/2 l wody
4 - 5 łyżek cukru
1/4 l likieru
8 - 10 goździków 

Cytryny wyszorować i sparzyć, a następnie pokroić na cieniutkie plasterki wraz ze skórką. Usunąć pestki. Plasterki cytryny przełożyć do wyparzonych, najlepiej jeszcze gorących słoiczków. W między czasie z wody, cukru i goździków ugotować syrop. Kiedy syrop nieco przestygnie (ma być nadal gorący ale nie wrzący) zalać nim cytrynki mniej więcej do połowy słoiczków. Resztę uzupełnić likierem. Zamknąć słoiczki i odwrócić do góry dnem. Bez problemowo powinny się zassać.
Gotowe już po 1 - 2 dniach.

Muszę przyznać, że pachnie i smakuje bosko i niech się cytryny w rumie schowają!

piątek, 11 września 2015

Balkon w mieście

Mieszkając w dużym mieście człowiek, a przynajmniej ja stęskniony jest za przyrodą, za naturalnością, wolnością i swobodą. Co raz częściej myślę o wyprowadzce na wieś. Gdybym mogła, to już teraz, natychmiast przeniosłabym się, najlepiej do drewnianej chaty...
A na ten czas namiastką mojej wsi jest balkon.


Widać, że roślinki obudziły się już do życia. Z resztą te pierwsze - krokusy już przekwitły, pierwiosnek ząbkowany, też już kończy kwitnienie ale za to:



czosnek niedźwiedzi już kwitnie,


poziomki raczyły wypuścić pąki,

a nawet pomidorki kupione w zeszłym tygodniu garną się do życia.


W zeszłym roku sama robiłam rozsady pomidorów, ale te które kupiłam dla porównania od zaprzyjaźnionego rolnika były zdrowsze, więc tym razem odpuściłam sobie zabawę z własną produkcją. No cóż, ja się nie bawiłam w szczepienie, a to jak widać błąd.
W tym roku nie będę też tak szalała z fasolą, sałatą, patisonami i innymi warzywami. Będą tylko pomidory, jakieś zioła, poziomki i truskawki. Wystarczy. Podziwiam osoby chcące i potrafiące uprawiać na balkonie wszystko, ale sama po zeszłorocznych doświadczeniach wyleczyłam się z niektórych roślin. Nie chodzi o to, że się nie udało. Po prostu fasolka szparagowa zdominowała mi balkon, patison miał 1 (słownie: jeden) owoc, sałatę zadeptywały mi gołębie.
Szczaw przydał się na zupę i w tym roku jakimś magicznym zbiegiem okoliczności wyrósł obok hortensji :-)
Nie wiem natomiast co zrobić z lubczykiem. Kocham lubczyk. Niestety, mszyce kochają lubczyk jeszcze bardziej.
Marzy mi się jeszcze drzewko owocowe, nie mogę się tylko zdecydować czy kupić takie o pokroju kolumnowym, czy w wersji mini.

Syrop z pędów sosnowych

Jeszcze nie tak dawno temu, w prawie każdym domu na przełomie kwietnia i maja na parapetach stały słoje wypełnione młodziutkimi pędami sosnowymi. Syrop sosnowy znany i stosowany był od dziesiątków pokoleń. Dlaczego o nim zapomnieliśmy? Czy syrop kupiony w aptece jest lepszy? A może bezpieczniejszy?
Domowy syrop sosnowy jest bezpieczny nie tylko dla dorosłych ale również dla dzieci. Przy czym ten dla dzieci robimy wyłącznie na cukrze, dla dorosłych może być z dodatkiem spirytusu. Ja osobiście jestem bardziej przekonana do tego domowego, ale każdy ma przecież wybór.
Aby syrop wykonany samodzielnie w domu dobrze działał, trzeba spełnić kilka zupełnie niewygórowanych warunków. Trzeba bowiem zbierać tylko młodziutkie, zielone pędy pokryte brązową, lepką łuską. Pędy, najlepiej aby miały 10 - 15 cm długości. Te dłuższe, nie mają niestety już zbyt wiele soku. I nie zapomnijcie aby nie ogołocić jednego drzewka ze wszystkich pędów!



Syrop z pędów sosnowych

1 kg pędów sosnowych
700 - 800 g cukru

Pędy oczyścić z brązowych łusek i nie myjąc układać ciasno w słoju warstwami przesypując cukrem, tak aby ostatnią warstwę stanowił cukier. Ja dodatkowo przełamuję każdy pęd na pół. Można podlać 1 szklanką przegotowaną wodą. Następnie przykryć i ustawić słoik na parapecie okiennym, lub w innym ciepłym miejscu. Po 5 - 6 tygodniach syrop należy zlać (przez gazę) do małych wyparzonych słoiczków. Przechowywać w suchym, ciemnym i chłodnym miejscu.
Jeśli chcemy zrobić wersję dla dorosłych, to zamiast wody należy wlać 0,75 l wódki lub 0,5 spirytusu.
Dzieciom podajemy 3 x dziennie 1 łyżeczkę od herbaty
Dorosłym podajemy 4 x dziennie 1 łyżeczkę od herbaty

Kazimierz Wielki kumem




Coraz chłodniej i ciemniej, deszcz padał dzień cały, więc i drogi rozmiękły, wreszcie słońce  zaszło  i  noc  nastała,  żadnym  nie  rozjaśniona  światłem. Do małej ubogiej chaty, w końcu wioski, ktoś zapukał. Gospodarz drzwi otworzył, a do izby wszedł żebrak, z kijem w ręku i workiem płóciennym na plecach, mokry i zabłocony.
- Niech będzie pochwalony!
- Na wieki wieków.
- Przenocujcie mię, gospodarzu, strudzony jestem bardzo, z drogi idę.
Kmieć pokiwał głową i westchnął.
- Juści ostańcie, kiedy nie macie schronienia. Na dworze ciemno i mokro; wygodnie wam tutaj nie będzie, bo chata mała, dzieci siedmioro, a obok w drugiej izbie chora żona. Ale z serca was proszę: czym chata bogata.
Podróżny musiał być bardzo zmęczony, bo zaraz usiadł i patrzał dokoła po ubogiej izbie. Wieśniak przyniósł mu chleba, miodu, mleka trochę, posłał świeżego siana i znów po coś wyszedł; ale za chwilę wrócił, niosąc małe dziecko na ręku.
- Bóg mi dał ósme - rzekł pokazując je ubogiemu.
Dziad popatrzał na dziecko i rzekł do wieśniaka:
- Ono wam przyniesie szczęście, zobaczycie. Zatrzymajcie się ze chrztem jutro do południa, a przyślę wam chrzestnego ojca, bardzo dobrego człowieka.
Kmieć zgodził się zaczekać. Zasiedli za stołem, obcy rozpytywał ciekawie o wszystko: co słychać we wsi, co ludziom dokucza, czego im brak najbardziej, jak można by zaradzić złemu.
Wreszcie spać się pokładli.
Nazajutrz ubogi wcześnie zniknął z chaty, ale kmieć do południa czekał na ojca chrzestnego. Aż tutaj od Krakowa jadą piękne kolasy i dworzanie na koniach, a wszyscy zatrzymują się przed biedną chatą. Wieśniak oczom nie wierzy; wtem z pierwszej karocy wysiada pan wspaniały, bogato ubrany, a zupełnie podobny do biedaka, którego wczoraj przyjął tak gościnnie. Był to sam król Kazimierz, zwany Królem Chłopów.
- Podzieliłeś się wczoraj ze mną chlebem i chatą, ja ci dziś do chrztu syna trzymać będę; siadaj z dzieckiem do pojazdu.
Chłop nie wiedział, co z sobą robić: i nie śmiał, i szczęśliwy był okrutnie, i nie umiał dziękować tak dobremu panu.
Król posadził go obok siebie i pojechali do kościoła.
Ale nie na tym koniec. Poznawszy potrzeby ludu, Kazimierz starał się im zaradzić, pomóc, osłonić go przed uciskiem, wymierzyć sprawiedliwość, dać ulgę w pracy a możność zarobku.
Bo rozumiał doskonale ten król chłopów, że kraj dopiero wtedy będzie bogaty, potężny, kiedy lud w nim będzie zamożny i szczęśliwy. Dlatego zwiedzał chaty w ubogim przebraniu; chciał własnymi oczyma widzieć dolę wieśniaka, poznać prawdę, aby wiedział, co robić.
Naturalnie, że nie zapomniał i o gościnnym kumie: chrzestnego syna wychował na księdza. Był to mąż bardzo uczony, nazywał się Kazimierz Trzaska.

Cecylia Niewiadomska

Marcello Bacciarelli