piątek, 11 września 2015

O Imku Wisełce

Znaleziono go którejś jesieni pośród ostępów leśnych nad rzeką Wisłą. Był pewnie synem węglarza, który daleko od ludzi, pośrodku podcieszyńskiej puszczy, z żoną i dzieckiem mieszkał i tam w mielerzach wypalał węgiel drzewny dla zamku książęcego w Cieszynie. Zmarło się pewnie węglarzowej, a ojca też musiało spotkać jakieś nieszczęście, bo pańscy pachołcy podczas polowania napotkali chłopca zabłąkanego w puszczy. Rodziców jego nie udało im się odszukać. Zabrali więc zapłakanego i głodnego znajdę na zamek książęcy.
Wołano nań Imko Wisełka, jako że jego imienia nikt nie znał, a dzieciaka znaleziono nad Wisłą. Chłopak rósł w oczach, rozwijał się nad podziw, lica miał rumiane i gładkie, był mądry i zwinny, toteż wkrótce stał się ulubieńcem księcia. Znienawidził go tylko jedyny syn książęcy, z którym Imko się chował, nie dorównujący mu ani rozumem, ani zwinnością, ani urodą.
Po śmierci ojca młody książę postanowił pozbyć się Imka na zawsze. Oskarżył go więc przed całym dworem książęcym, jakoby Imko knuł spisek przeciwko samemu panu, kazał mu wypalić na czole hańbiące piętno wygnańca i wypędzić z Cieszyna w bezludną puszczę beskidzką, aż gdzieś pod samą Baranią.
Zgraja zaufanych pachołków księcia związała skazańcowi ręce i popędziła go na miejsce wygania. Pod wieczór zatrzymano się koło niewielkiego źródła, a najstarszy z pachołków rzekł do Imka:
- Zapamiętaj sobie, że książę na zawsze wypędził cię z Cieszyna. Na czole wypalono ci piętno wygnańca. Rana zagoi się wkrótce, ale blizna, to okropne "W" nigdy nie zniknie z twojego czoła. Nie odważ się nigdy powrócić do Cieszyna, bo tam każdy, kto piętno twoje zobaczy, może cię zabić bezkarnie. Książę wyznaczył nawet nagrodę tysiąca złotych dukatów za pozbawienie cię życia. Tu na odludziu mieszkaj sobie i żyj, jak potrafisz!
Potem pachołcy dosiedli swoich koni i bez słowa ruszyli z powrotem. Tylko jeden z nich pozostał cośkolwiek w tyle, nieznacznie upuścił w trawę spore zawiniątko, a potem pognał za resztą.
Kiedy pachołcy przepadli w puszczy, Imko odszukał zawiniątko pozostawione mu przez litościwego człowieka i powrócił do źródła. Potem niecierpliwie rozsupłał węzeł i wydobył z zawiniątka nóż myśliwski, łuk, siekierkę bez rękojeści i niewielki woreczek końskiego obroku. Całe to swoje bogactwo przycisnął do piersi i w myślach dziękował za nie litościwemu człowiekowi.
A kiedy w chwilę później z gęstwiny wyskoczył pies Wiernuś, ulubieniec Imka z cieszyńskiego zamku, i ze skomleniem począł mu się łasić do nóg, radość wygnańca nie miała granic.
- Wiernusiu, piesku mój drogi, nie jestem sam! Ludzie mnie wypędzili, ale ty jeden pozostałeś mi wierny!...
Nazajutrz po bezsennej nocy, bo rana na czole okropnie piekła, rozpoczął Imko ciężkie życie wygnańca. Od wschodu do zachodu słońca praca paliła mu się w rękach. Nóż i siekiera stały się dlań znakomitą bronią i narzędziami do wszystkiego. Nożem ustrugał do siekiery zgrabną rękojeść, z rosnących niedaleko głogów naciął ogromną ociepkę sękatych strzał, którymi polował na leśną zwierzynę, z huby leśnej sporządził miękką hubkę, tak bardzo mu potrzebną do niecenia ognia. Iskry łatwo krzesał, uderzając krzemieniem o krzemień, które znalazł n kamienistym dnie niedaleko płynącej Wisły.
W niedługim czasie stanęła przy źródle przestronna chata z okrąglaków. Na środku klepiska znajdowało się palenisko, obok, na podwyższeniu, Imko urządził legowisko dla siebie i Wiernusia.
Czas mijał, upływały miesiące, zmieniały się pory roku. Na karczowisku koło chaty dojrzewał spory zagon owsa, mozolnie wyhodowanego przez Imka z kilku garści końskiego obroku. Teraz już Imko nie cierpiał głodu. Puszcza obfitowała w zwierzynę, Wisła dawała ryb pod dostatkiem, a owsiany placek był nie lada przysmakiem. Tylko samotność dawała się wygnańcowi okrutnie we znaki.
Już trzecia puszczańska jesień chyliła się Imce ku końcowi. Pewnego ranka wyszedł on ze swoim Wiernusiem nad Wisłę, żeby spojrzeć na wezbrany po kilkudniowej ulewie nurt wody. Wówczas na przybrzeżnych karczach znalazł Wiernuś postrzępioną chustkę z lnianego płótna. Przyniosła ją widocznie woda skądś spod Baraniej.
- Płócienna chustka, Wiernusiu! Muszą tam gdzieś mieszkać ludzie! Chodź, piesku, pójdziemy poszukać sąsiadów!
Imko zabrał na drogę kawał owsianego placka i ruszył w górę rzeki. Pod wieczór natrafił pod samą Baranią na niewielki szałas. Mieszkał w nim stary człowiek z wnuczką Hanką.
Imko z Wiernusiem zatrzymali się na nocleg u sąsiadów. Długo w noc siedzieli wszyscy przy trzaskającym ogniu i opowiadali na wzajem swoje dzieje.
Hanka była sierotą, bo oboje rodzice odumarli ją ubiegłej jesieni. Teraz opiekuje się schorowanym dziadkiem i gospodaruje na mizernej chudobie.
Nie musiał Imko długo przekonywać starca i Hanki, żeby przenieśli się do jego chaty. Będzie im tam razem lepiej i radośniej.
Zaraz nazajutrz odbyły się przenosiny do chaty Imka. Hanka niosła w płachcie na plecach najpotrzebniejsze rzeczy, Imko pomagał iść kulejącemu starcowi. Po resztę chudoby wybiorą się oboje młodzi w najbliższych dniach. Największą radość sprawiły Imce narzędzia ciesielskie, które znalazł w szałasie.
W chacie Wisełków rozpoczęło się nowe życie. Młodzi pracowali od rana do nocy. Zimą przygotowywali kłody i tarcice, z których na wiosnę zbudowali nową chałupę. Około niej z roku na rok przybywało zagonów owsa i lnu. W starej, z okrąglaków, trzymano przez noc kilka sztuk owiec i baranów.
Starcowi poprawiało się zdrowie. Pomagał młodym w gospodarstwie i pilnował dwojga pociech, które były wszystkim dla ich szczęśliwych rodziców.
Z biegiem czasu przybywało chałup nad Wisłą. Z bliższych i dalszych okolic ściągali tam ludzie, którzy swą wieś od rzeki Wisły nazwali również Wisłą.

Józef Ondrusz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz