Ołtarze ułożone były z wielkich głazów, na których stały kamienne posągi bogów. Rządzili oni całym ludzkim światem, władali wichrami, błyskawicami, piorunami i grzmotami, dawali ludziom dostatek zwierzyny w borach do zaspokajania głodu, a wody w źródłach i strumieniach do gaszenia pragnienia.
Stali tam od niepamiętnych czasów owi bogowie pogańscy, wyciosani z kamienia, stali na głazach ofiarnych i przyjmowali od okolicznego ludu hojne obiaty w zbożu, jagniętach i plastrach przaśnego miodu.
Pieczę nad bogami roztaczali kapłani pogańscy, bo dobrze im było z nimi. Nie musieli wyruszać na łowy do puszczańskich ostępów, nie potrzebowali karczować leśnych gęstwin ani hodować bydła, ani szukać miodnych barci. Żyli w dostatku, bo hojne ofiary, składane przez lud na ołtarzach, wystarczały i dla bogów, i dla ich opiekunów.
Ale przyszły złe czasy na kapłanów pogańskich i na bogów wyciosanych z kamienia. W okolicy pojawili się inni kapłani, głoszący nową wiarę. Burzyli oni ołtarze bogów kamiennych, a ich posągi rozbijali w drobne okruchy. Kapłani pogańscy chowali więc potajemnie przed przybyszami swoich bogów i uchodzili w odległe okolice, gdzie nie dotarli jeszcze apostołowie nowej wiary.
Ciężko było kapłanom pogańskim opuszczać świętą górkę niedaleko Cieszyna. Postanowili ukryć swoich bogów w świętym miejscu, gdzie przez tyle wieków władali wichrami, błyskawicami, piorunami i grzmotami. Na szczycie świętej górki wykopali głęboką studnię, w niej ukryli kamienne posągi, otwór przywalili krzyżalami i zasypali ziemią. Na górce pozostały tylko głazy ofiarne z pogańskich ołtarzy.
Kapłani kamiennych bogów wierzyli, że wrócą niebawem do swojej sadyby. Nie stało się to nigdy. Pomarli gdzieś w dalekim świecie, a święte posągi pozostały w zapomnieniu na zawsze.
Sędziwi puńcowianie opowiadają, że na szczycie Farskiej Górki powstała kiedyś niewielka szczelina. Pasterze, którzy tam paśli bydło, skoczyli do lasu po długą żerdź i próbowali nią zmierzyć głębokość studni. Cała żerdź weszła w szczelinę, ale dna nie dosięgli. Nagle w ziemi rozległ się głuchy łoskot, jak gdyby walących się głazów. Pasterze puścili żerdź i uciekli.
Po szczelinie nie pozostało najmniejszego śladu. Z biegiem czasu zniknęły również ze szczytu górki głazy ofiarne z pogańskich ołtarzy. Zabrali je ludzie na węgły wznoszonych w okolicy chałup.
Józef Ondrusz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz